Suplementy diety są żyłą złota dla ich producentów. Polacy przodują wśród narodów spożywających największe ilości środków dostępnych bez recepty, w tym właśnie suplementów. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy są wszechobecne reklamy, które na każdym kroku wmawiają nam, jak ważne jest suplementowanie diety. To oczywiście czyste naginanie rzeczywistości, ponieważ zdrowo odżywiający się człowiek nie ma potrzeby stosowania takich specyfików. Niestety, producenci wciąż pozwalają sobie na nieetyczne zachowania, których ofiarami padają naiwni konsumenci. Oto przykłady.
Takie praktyki są surowo zabronione, jednak producenci, a właściwie zatrudniane przez nich agencje marketingowe, wynajdują wciąż nowe sposoby na to, by upodobnić reklamy suplementów do reklam leków. Standardową zagrywką jest zatrudnianie aktora w roli lekarza czy farmaceuty, który poleca pacjentowi sięgnięcie po suplement.
Gros reklam obraca się wokół tego samego schematu. Mamy osobę z problemem oraz kogoś, kto „rozwiązuje” ten problem od ręki, właśnie poprzez polecenie zakupu jakiegoś środka. Taką osobą najczęściej jest „lekarz” (celowo w cudzysłowie, bo formalnie lekarze nie mogą występować w reklamach) lub dobra przyjaciółka.
Gdybyśmy choć połowa obietnic producentów suplementów diety była prawdziwa, to Polacy byliby najzdrowszym i najpiękniejszym narodem na świecie. Teoretycznie suplementy pomagają na wszystko, ale w praktyce to tylko ułuda. Nie ma suplementu, który od ręki rozwiązałby jakikolwiek problem zdrowotny. Wiele spośród tych specyfików jedynie maskuje objawy lub działa na zasadzie placebo.
Słowo „może” jest obecne w niemal każdej reklamie suplementu diety. Lektor twierdzi, że suplement „może usunąć problem z wypadaniem włosów” czy „może wzmocnić odporność Twojego dziecka”. Ten wytrych retoryczny okazuje się zaskakująco skuteczny. Polacy zadowalają się nieśmiałą obietnicą lub zwyczajnie wypierają fakt pojawiania się słowa „może” w reklamach.
Klasycznym przykładem są reklamy suplementów diety dla dzieci. Oglądający i słuchający dowiadują się z nich, że jeśli chcą być „dobrymi rodzicami”, to powinni kupić swoim pociechom dane specyfiki. W przeciwnym razie „ogromnie ryzykują”, bo dzieci mogą chorować lub wyrosnąć na półgłówków (a przecież suplement z każdego zrobi Einsteina i Skłodowską-Curie razem wziętych).
Na szczęście takie nieetyczne zachowania są coraz częściej zauważane przez odpowiednie organy, na czele z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Szkoda tylko, że ryzyko otrzymania wielomilionowj kary nie zawsze odstrasza producentów, którzy doskonale wiedzą, że zyski ze sprzedaży ich specyfików są znacznie większe.